Szeleszczący dźwięk liści, po których obecnie szedłem, wprawiał mnie w
melancholijny spokój. Na niebie, oprócz oślepiającego słońca, nie było
ani jednej chmury. Znienawidzone przeze mnie uroki lata.
Niezaprzeczalnie jest to jeden z najgorszych okresów roku. Wówczas żar
leje się z nieba i pochłania swym gorącem wszystko, co spotka na swej
drodze. Cień dawały mi rozłożyste korony drzew, które rozciągały się
gdzieś kilka metrów nad moją głową. Przez ułożone wiatrem liście,
wpadały promienie słońca, których smugi rozciągały się aż do ziemi. W
ich jasności zauważalne były delikatne nici babiego lata, które
najpewniej zostały zerwane z pajęczych sieci. Uśmiechnąłem się pod
nosem, słysząc ciche ćwierkanie ptaków. W swojej pieśni niezależne są od
nastroju, może im dopisywać co najwyżej pogoda. Dają długi, piękny
koncert, za który nie trzeba płacić, czy też przepychać się w tłumie, co
jest jeszcze większym plusem. Nie wiem gdzie idę. Można powiedzieć, iż
po przygodę, ale to nie do końca byłoby prawdą. Od wszystkiego, co
wydarzyło się przez ostatnie lata mojego życia, czuję się dziwnie, jeśli
nie powiedzieć zupełnie pozbawiony sensu. Próbuję uciec? Być może. Ale
czy da się uciec od siebie? Nie wiem, czy mam ochotę nawiązywać z
kimkolwiek bliższe relacje. Chyba lepiej będzie podróżować samotnie.
Łapy nieco bolały mnie, po kilkugodzinnej wędrówce, ale nie miałem
zamiaru zatrzymać się. Czułem się jakbym był ścigany, jakby ciągle ktoś
za mną chodził i zastanawiał się kiedy mnie zabić. Gdybym miał lepszy
humor pewnie uznałbym, że to zabawne. Czy można nazwać to odwagą?
Szczerze wątpię. Odwaga nie jest uodpornieniem się na lęk i chodzeniem z
wysoko uniesioną głową, w towarzystwie myśli o tym, jak to się wielki
respekt rozbudza. Odwagą nie można nazwać też chęci jej udowodnienia.
Jest to umiejętność szanowania i nie poniżania innych, moc tolerancji i
podkładania losowi swojej nogi, a nie na odwrót. To głupie, że wielu
nadal myli się pojęcie tego słowa. Odwaga, męstwo, honor. Pachnie
książką o słabym początku i jeszcze gorszym zakończeniu. Przyśpieszyłem i
teraz truchtałem około granicy watahy, którą wyczułem przed
trzydziestoma minutami. Mimo tego nie czułem się szczególnie zagrożony.
Możliwe, że zaraz wyskoczy na mnie jakiś wilk. W takich momentach
wszystko jest możliwe. Bardziej niż takiej sytuacji, bałem się aktualnie
siebie. Nie podoba mi się to, że tak myślę. Nie powinienem tego robić, a
mimo wszystko w środku ciągle wiedziałem, że nie mogę przestać o tym
myśleć. Nagle stanąłem w miejscu czując zapach innego wilka. Wyraźnie
czułem, że ktoś się zbliża. Ktoś kogo na pewno nie znam. Upewniłem się,
że jeszcze jestem po dobrej stronie, gdy z naprzeciwka wybiegł wilk. Me
uszy skierowały się do tyłu, a z gardła wydobyło się złowieszcze
warknięcie, ostrzegające osobnika o moim złym nastawieniu. Nie do końca
miałem ochotę walczyć, jednak jeżeli będę musiał na pewno się nie
zawaham. Pomimo ostrzeżenia jakie wysłałem nieznajomemu, ten tylko
zwolnił, ale nie odwrócił się i nie uciekł. Postawa, ów stworzenia
mówiła sama za siebie - przestraszył się. Połyskujące groźnie oczy i
kły, robiły zresztą swoje o czym doskonale wiedziałem i niejednokrotnie
wykorzystywałem dary od matki natury. Wahanie ze strony tamtego było
wręcz namacalne.
- Ja... Przybywam w pokoju! -Po głosie dało się odgadnąć, iż był to
wyraźnie spanikowany basior. Obserwował mnie ze zwężonymi źrenicami,
najpewniej zastanawiając się nad niewłaściwym krokiem, który może
zrobić. Musiałem się powstrzymać przed wybuchnięciem śmiechem.
,,Przybywam w pokoju" to po prostu coś, co zawsze mnie rozśmiesza. Mówią
to zazwyczaj spanikowane wilczki, które chcą przekazać mi jakąś ważną
informację. Nie myliłem się.- Znajdujesz się na terenach watahy Shining
Star. Prawnie nie możesz tu przebywać. -Z teatralnym westchnięciem wolno
i wdzięcznie podszedłem do wilka, po czym przysiadłem przed nim.
Dopiero teatralnie, zdałem sobie sprawę, dlaczego przeraził się mnie, aż
tak bardzo. Sięgał mi najwyżej do klatki piersiowej, a gdy usiadłem -
był wielkości mojej tylnej łapy. Jego błękitne oczy były spanikowane.
- Świetnie. Przepraszam bardzo. -Mruknąłem z ironią, jednak nie poruszyłem się nawet o milimetr.
- Powinieneś stąd iść. -Mój rozmówca niecierpliwie przestąpił z nogi
na nogę. Już otworzył pysk, aby dodać coś jeszcze, gdy z pobliskiego
niewielkiego osuwiska gruntu zeskoczyła wilczyca.
- Daj sobie spokój Vavilon. -Rzekła w stronę samca podchodząc bliżej
nas.- Zajął byś się w końcu czymś pożytecznym. -Dodała obserwując, jak
basior powoli kiwa głową, wstaje, po czym znika w gęstwinie lasu.-
Jesteś tu nowy? -Tym razem nieznajoma zwróciła się do mnie.
- Prawdę powiedziawszy to nie.- Uśmiechnąłem się pod nosem.- Jestem Dannyl.
[Allijay?]
0
Prześlij komentarz